W niedzielny poranek lider największej partii opozycyjnej w Polsce postanowił przyłączyć się do wyścigu prawicowych polityków o to, kto najskuteczniej wzbudzi wśród Polek i Polaków strach przed osobami migrującymi i wyznającymi islam. To wystąpienie pokazuje dobitnie, że temat migracji będzie jednym z głównych narzędzi wykorzystywanych w przedwyborczych, brudnych przepychankach. Ponieważ migracjami i integracją osób cudzoziemskich w Polsce zajmujemy się dłużej niż Donald Tusk czy Jarosław Kaczyński, to postanowiłyśmy przyłączyć się do rozmowy. I chcemy powiedzieć jasno: żaden z polskich rządów nie miał dobrego pomysłu na zarządzanie migracjami, przemyślanej, adekwatnej i działającej polityki migracyjnej, a tym bardziej integracyjnej.
Donald Tusk mówi o “brutalnych zamieszkach we Francji” i łączy je z tematem nowej polityki wizowej dla obywateli i obywatelek wybranych krajów. Jest to manipulacja i błędne łączenie zupełnie różnych faktów, w którym widzimy niskiego lotu próbę wzbudzenia strachu w odbiorczyniach i odbiorcach. A jak pokazały wybory w 2015 roku, które PiS wygrał płynąc na fali (wywołanego przez siebie) strachu przed osobami uchodźczymi z krajów Bliskiego Wschodu i Afryki, strach to świetne narzędzie wpływu. Po 8 latach PO zdaje się próbować tej samej ścieżki.
Trwające obecnie we Francji zamieszki rozpoczęły się po zabójstwie siedemnastoletniego obywatela Francji przez francuskiego policjanta. Gniew, żal i frustracja wyrażane przez francuską młodzież (bo w zamieszkach biorą udział przede wszystkim osoby młode, często nieletnie) wobec rasizmu i przemocy państwa, nie mają bezpośredniego związku z obecną polityką migracyjną tego kraju. Osoby biorące udział w zamieszkach to członkowie rodzin od pokoleń mieszkających we Francji. To potomkowie osób urodzonych we francuskich koloniach lub imigrantek i imigrantów, którzy przyjechali do Francji w drugiej połowie XX wieku. Mają francuskie paszporty, ich pierwszym językiem jest francuski, chodzą do francuskich szkół. Jednak mają dużo mniejsze szanse na rozwój i bezpieczne życie niż biali obywatele Francji. Arabskie lub afrykańskie nazwisko w CV wciąż zmniejsza szansę na zatrudnienie. Gettoizacja, rasizm i przemoc, jakie obserwujemy we Francji i którymi jesteśmy w Polsce straszone i straszeni, mają jednak przyczynę w wadliwej francuskiej polityce integracyjnej, nie migracyjnej.
Rolą państwa jest dbanie o to, by obywatele i obywatelki, oraz inne osoby mieszkające w danym kraju nie doświadczały dyskryminacji i przemocy. Rolą państwa jest stworzenie dla nowoprzybyłych warunków do bezpiecznego i skutecznego włączenia społecznego. Naiwnym okazało się myślenie francuskich polityków, że osoby przyjeżdżające do pracy, nie zostaną we Francji na dłużej i nie założą tu rodzin, a te co zostaną wtopią się bez żadnej pomocy w społeczeństwo.
Uznano, że nie są potrzebne programy wspierające ich integrację ani praca nad zapewnieniem harmonijnego współżycia osób pochodzących z różnych kultur. Migranci i migrantki mają przyjechać, dołożyć się do PKB, a poza tym nie interesuje nas ich dalszy los. Mają sobie radzić. Albo wrócić do siebie. Założono, że jeśli zostaną i otrzymają obywatelstwo, to będą mieli równe prawa, ale nie zadbano o to by wyeliminować rasizm i dyskryminację z życia społecznego.
Brzmi znajomo? Powinno, bo tak właśnie wygląda dziś polska polityka integracyjna. Tylko że mamy już XXI wiek i widzimy, że w innych krajach Europy takie myślenie poskutkowało marginalizacją dziesiątek tysięcy obywateli i obywatelek. A to zawsze niesie ze sobą problemy, bez względu na kolor skóry, wyznanie, czy pochodzenie etniczne grup marginalizowanych. Dla osób osiedlających się w Polsce nie ma rządowych programów wspierających uczenie się języka, poznawanie kultury. Dopiero od pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę zaczęto na serio zastanawiać się, jak wspierać dzieci cudzoziemskie w szkołach (i wciąż mamy na tym polu wiele do zrobienia). Jak każde zachodnie społeczeństwo potrzebujemy osób z zewnątrz, by utrzymać naszą gospodarkę. Żadne programy wspierające wzrost dzietności Polek nie sprawią, że przestaniemy potrzebować zagranicznych pracownic i pracowników. A te osoby, pracując przez lata w Polsce, zbudują tutaj życie i w większości przypadków zostaną na dłużej, a nawet na zawsze. Oni i ich dzieci będą miały polskie obywatelstwa. Polska przestaje być biała, słowiańska, katolicka i jest to fakt, z którym musimy się pogodzić. Mądrzy politycy zamiast krzyczeć i rzucać oskarżenia, kto wydał więcej wiz i dla kogo, powinni skupić się na opracowaniu i wdrożeniu działającej polityki integracyjnej. Jest to jednak trudniejsze, niż szczucie na ludzi, którzy nie mogą wziąć udziału w wyborach, prawda?
W wystąpieniu Donalda Tuska widoczna jest również gra na islamofobicznych lękach, rozbudzanych do tej pory głównie przez jego politycznych oponentów. W projekcie rozporządzenia polskiego MSZ, do którego odwołuje się w swoim wystąpieniu, znalazło się 21 krajów, których obywatelki i obywatele będą mogli występować o wizy za pośrednictwem wyznaczonych do tego firm: Arabia Saudyjska, Armenia, Azerbejdżan, Białoruś, Filipiny, Gruzja, Indie, Indonezja, Iran, Katar, Kazachstan, Kuwejt, Mołdawia, Nigeria, Pakistan, Tajlandia, Turcja, Ukraina, Uzbekistan, Wietnam oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie. Donald Tusk postanowił wymienić jednak tylko niektóre z nich, podkreślając dodatkowo wymiar religijny. Nie mówi więc o Iranie, mówi o ISLAMSKIEJ Republice Iranu. Nie mówi o Pakistanie, a o ISLAMSKIEJ Republice Pakistanu. Przy Emiratach Arabskich nie potrzebował już wymieniać pełnej nazwy kraju (Zjednoczone Emiraty Arabskie), przy Nigerii podobnie (Federalna Republika Nigerii). Dlaczego? I dlaczego nie wymienił największego muzułmańskiego kraju świata, czyli Indonezji? Pewnie dlatego, że w głowie “przeciętnego Kowalskiego” Indonezja z islamem się nie kojarzy, w przeciwieństwie do Arabii Saudyjskiej (Królestwo Arabii Saudyjskiej). A celem było wywołanie poczucia zagrożenia, na jakie rzekomo naraża nasze państwo rząd PiS.
Na koniec Donald Tusk mówi o bezpieczeństwie polskich granic. O tym jak się domyślacie możemy opowiadać bardzo długo. Fakty są takie, że na polskiej granicy giną ludzie. To osoby ryzykujące własnym życiem, by ratować siebie i swoje rodziny, bo “twierdza Europa”, a więc również Polska, zamknęła im drogi legalnej i bezpiecznej ucieczki. Na polsko-białoruskiej granicy pozostało już tylko jedno działające przejście graniczne – Brześć-Terespol. Znamy osoby, które zanim udały się do lasu, by skakać przez mur lub przekraczać granicę rzeką, próbowały złożyć na tym przejściu wnioski o status uchodźcy. Niestety, polska straż graniczna nie dała im takiej możliwości. Były odsyłane na białoruską stronę. Zamykając możliwości legalnej migracji, starania się o ochronę międzynarodową, stosując pushbacki i budując mury, wpychamy uchodźczynie i uchodźców w ręce przemytników. Narażamy ich na niebezpieczeństwo utraty zdrowia, życia, czy zostania ofiarami handlu ludźmi. A przez nasz kraj przejeżdżają tysiące osób, których obecność nie jest rejestrowana, nie znamy ich tożsamości. Jeśli to Donald Tusk nazywa bezpieczną granicą i odzyskiwaniem kontroli, to potrzebuje zmienić doradców.
Po co Donald Tusk wchodzi w brunatną retorykę używaną dotychczas przez bardziej skrajną prawicę? Cóż, wytłumaczył nam to sam w swojej wypowiedzi – “może potrzebna mu jest wewnętrzna wojna, konflikt, strach polskich obywateli? Bo wtedy lepiej mu rządzić, bo wtedy łatwiej będzie mu wygrać wybory.” Może nie ma lepszego pomysłu na politykę migracyjną i integracyjną, więc kopiuje retorykę przeciwników. Szkoda.